Dagon
Wyjrzał zza misternie rzeźbionego rogu sali. Skrzydła gargulca podtrzymujące łuk korytarza zapewniały mu cień, który idealnie wykorzystywał do ukrycia. Kot przechodząc o dwa kroki obok nie byłby świadom jego obecności dopóki pozostawał w ukryciu. Nie zobaczyłby go ani nie usłyszał. Nikły odgłos jego spokojnego oddechu był tłumiony lekką opaską zakrywającą połowę twarzy pozostawiając pełny zasięg wzroku; ruchy precyzyjne i przemyślane, a mimo to szybkie - nie powodowały żadnych szmerów. Jedynie zapach mógł go zdradzić przed owym kotem, dlatego starał się wykonywać jak najmniejszą ilość ruchów nie pozwalając swemu ciału spocić się. Jednak kota tam nie było - byli ludzie... tylko ludzie. Mimo to nie pozwalał sobie na zmniejszenie czujności. Umiejętność ukrywania była silnie zakorzeniona w jego instynktach, zdawała się być naturalną. Jednak nie była taką - była wyuczona do perfekcji, opanowana w każdym aspekcie - idealnie odzwierciedlając jego dziedzictwo. Nie pozwalała na żadne inne zachowanie w podobnych sytuacjach. Środowisko, w którym żył i działał wymagało tego od niego. Nie byłby tym kim jest gdyby zaniechał cieni i zakamarków. Nie raz wychodził z ciężkich opresji właśnie dzięki umiejętności ukrycia którą cenił ponad wszystkie inne. Instynkt przetrwania nie raz dawał do zrozumienia o jednej rzeczy. Podpowiadał mu, że gdyby zaniechał cieni byłby stracony. Jednak nie miał zamiaru tego robić. Cienie były jego ostoją, strefą bezpieczeństwa i ucieczką od rzeczywistości otaczającego świata - jego miejscem. Miejscem Złodzieja.
Przed nim znajdowała się olbrzymia sala w kształcie wielkiego okręgu. Jej niebotycznie wysoko umieszczone sklepienie podtrzymywane było przez osiem potężnych kolumn ułożonych symetrycznie w centralnej części pomieszczenia tworząc idealny ośmiokąt. Każda miała kilkanaście metrów wysokości i była gładka niczym szkło. Podobnie jak posadzka, która swoją fasadą powodowała, że aula wydawała się jeszcze większa. Dodatkowo efekt ten potęgowały wąskie, ale za to niesamowicie wysokie okna z witrażami, w których dominował niebieski odcień szkła, przez które światło księżyca sączyło się do pomieszczenia skrzącymi snopami. Wszystko wydawało się nierealne, a jednocześnie twarde i wyraźne. Aż trudno było uwierzyć, że była to budowla postawiona rękami tej prymitywnej rasy. Pomiędzy kolumnami stał marmurowy ołtarz oparty na jednym słupku wyrzeźbionym na kształt ponętnej kobiety uderzającej młotem w pustkę. Sam blat ołtarza był, jednak gładki, nieskazitelnie czarny niczym smoła. Na środku stał kielich - cel złodzieja. Misterny dowód kunsztu legendarnych praprzodków Młotodzierżców. Jednak dla Niego nie miało znaczenia detaliczne wykonanie czy też pochodzenie artefaktu - liczyła się zapłata.
Złodziej nie przepadał za takimi miejscami. Nie zwracał, jednak uwagi na atmosferę, która mogła wręcz "przygnieść" każdego kto odwiedził to miejsce. Myślał o tym, że po wyjściu z korytarza będzie zmuszony to wykorzystania wszystkich nadarzających się możliwości ukrycia. Cały obszar wokół ołtarza, poza cieniami rzucanymi przez kolumny był idealnie widoczny. Od wewnętrznej strony kolumn stało czterech strażników trzymających pochodnie w lewej ręce, w prawej zaś ciężkie młoty bojowe opuszczone wzdłuż nóg do ziemi. Tylko czterech... Strażnicy byli zupełnie nieświadomi jego obecności - podobnie jak Ci, których minął w kuchni i korytarzach. A jednak coś było nie tak - wszystko szło zbyt gładko. Dlaczego drzwi do kluczowego korytarza, w którym stał były zabezpieczone tylko prostym zaklęciem? Dlaczego fanatyczni Młotodzierżcy zostawili tylko zwykłych strażników i to w dodatku ludzi do ochrony swojego rytualnego artefaktu, wokół którego zawsze znajdowali się wyżsi rangą zeloci? Pytania kłębiły się w jego głowie. Złodziej nigdy nie ignorował swojego instynktu, który teraz wręcz krzyczał w jego umyśle. Zawsze zachowywał zimną krew. Tak było i tym razem. Pomimo bólu jaki mu to sprawiało pozwolił swojemu mechanicznemu oku przejść w stan infrawizji, stan widzenia świata pomimo osłony nocy
I wtedy zobaczył wszystko jak na dłoni. Za najbliższą kolumną, tuż obok strażnika znajdował się ktoś jeszcze. Postać podobnie jak on idealnie wykorzystywała głęboki cień za kolumną. Nie poruszała się. Nawet strażnik znajdujący się o zaledwie o stopę od niej nie był świadom czyjejś obecności. Obserwowała. Jednak jej twarz nie była zwrócona w stronę kielicha czy strażników - obserwowała otwór korytarza, w którym stał złodziej. Czekała. Postać czekała na niego!
Ktoś go zdradził? Malice? Nieee... była na to za głupia. A może...
Postać się poruszyła. Najwyraźniej wyczuła jego obecność, albo fakt, że on zauważył jej obecność.
W odpowiedzi naciągnął głębiej kaptur na twarz i zdjął swój łuk z ramienia.
Postać przykucnęła, sięgnęła ręką przez ramię za plecy i w nieprawdopodobnie zręczny sposób zaczęła się skradać wzdłuż cienia kolumny. Zabójca!
Sylwetka złodzieja stała się widoczna na ułamek sekundy, kiedy założył zaklętą ogniem strzałę i zwolnił cięciwę. Chwilę potem eksplozja wstrząsnęła dalszą częścią sali.
Strażnicy jak można było się spodziewać zwrócili się w tamtym kierunku, jednak obcy Cień nie był tak naiwny. Wyczuł zamiary Złodzieja i wykorzystał tą krótką chwilę kiedy był oświetlony. Cienki bełt kuszy wbił się tuż nad obojczykiem jego ofiary. Z nieprawdopodobną prędkością zerwał się w jego kierunku znów sięgając za plecy - tym razem, jednak do pasa. Sztylet!
Niespodziewany rozbłysk oślepiającego światła przed twarzą zatrzymał jego rozpęd. Po chwili odzyskał świadomość, jednak za późno. Zatruty bełt leżał tuż przy bucie Zabójcy - zbyt krótko tkwił w ciele i nie przyniesie żadnego wymiernego efektu.
Złodziej znajdował się już przy zewnętrznych drzwiach wejściowych do korytarza. Nie zatrzymując się ani na chwilę, coś potłukł chowając się jednocześnie za gargulcem. Drzwi otwarły się z impetem i do przejścia wpadł odział pięciu strażników - w tym dwóch kapłanów. Złodziej zrozumiał. To była misterna pułapka zastawiona na niego. Jednak zadbał już o odpowiedź.
Wbiegająca szaleńczo grupa zastawiła drogę w wąskim korytarzu zbliżającemu się Zabójcy – wciąż jego najgroźniejszemu przeciwnikowi. Znów zabłysła ognista strzała i korytarz zapłonął od oleistej cieczy pod stopami wbiegających.
Strażnicy w płonących uniformach rzucali się na ziemię i tarzali. Ci, których ogień nie sięgnął starali się pomóc towarzyszom. Zabójca ignorując cały ten chaos wystrzelił ponownie ze swojej niewielkiej kuszy…Oślepiający błysk! Złodziej zniknął.
Nikt dokładnie nie wie co się z nim później stało. Ktoś wspomniał, że widział go niedaleko osady Pazur Behemota. Niektórzy twierdzą, że to on - pod nowym pseudonimem - włamał się do muzeum w Thomeheb. Ale nikt nie wie na pewno. Zresztą! Czego miałby tam szukać..?
- Rasa
- ludź
- Profesja
- złodziej
- Skąd
- zaułki starej dzielnicy
- Tytuł
- Weteran ( Szczegóły )
- Grupy użytkownika
- 6 ( Zobacz listę )
- Dołączył
- poniedziałek, 24.05.2004, 14:00
- Data urodzin
- 28 sierpnia
- Zawód
- niewolnik
- Zainteresowania
- rower, basen, dokument, bilard, snowboard, fantastyka :)
- Kontakt
- Wyślij wiadomość